───────────────────────────────────────────────────────────────────────────────────────────
By BENIAMIN URICH | FEB. 16, 2015
Kilka
dni temu na blogach i portalach społecznościowych zawrzało. Echa
burzliwej dyskusji pojawiły się w wieczornych wiadomościach oraz
porannych gazetach. Przed południem internet powielał cytaty z
radiowego wywiadu z profesor socjologii Janice Fairbanks. W okolicach
siedemnastej, gdy większość Państwa mogła wreszcie złapać
oddech po pracy, dyskusja toczyła się już wyłącznie na temat
przemocy w mediach i zdaje się, że przed końcem tygodnia odbędzie
się jakaś demonstracja w tej sprawie. Tak, jak zapewne wielu z
Państwa, sam również straciłem wątek.
Zrządzeniem
losu znalazłem jednak w skrzynce mailowej wpis, od którego zaczął
się medialny szum, a o którym dwanaście godzin później nikt nie
pamiętał. Autor postawił tam prostą tezę: pokazywanie w mediach
postaci takich, jak Thor i Iron Man w niedalekiej przyszłości
zaowocuje falą samobójstw wśród dzieci.
Intryguje
mnie nienawiść, jaka wyzierała z tego tekstu. Ktoś (autor
podpisał się jedynie pseudonimem) poświęcił dużo czasu, żeby
znaleźć przypadki samobójstw, w których aktach pojawia się
wzmianka o Avengers albo X-Men. Wykonał ogrom pracy i w rezultacie
przedstawił czytelnikom dwadzieścia jeden przypadków z ostatnich
jedenastu lat, mocno zaznaczywszy przy tym, że kolejne samobójstwa
dokonywane są w coraz krótszych interwałach. Z niemal
dziennikarską dokładnością zebrał listę cytatów z prac
popularnonaukowych, w których eksperci wskazywali na zdecydowanie
niemoralne pobudki, okoliczności, skutki lub intencje postępowania
Avengers.
Kiedy
myślę o tym ponurym frustracie, który nocami wypisuje oskarżenia
pod adresem innych ludzi, przypomniał mi się (i nie wiem dlaczego)
Charles Starkweather. Młodzieniec, który mając dziewiętnaście
lat przejechał ze swoją narzeczoną przez Nebraskę, zabijając bez
powodu jedenaście osób. Sam Starkweather nie potrafił wytłumaczyć,
dlaczego zabijał. Wpadł w ręce policji, bo postrzelony podczas
ucieczki bał się, że umrze z wykrwawienia. Nie mylił się. Umarł,
tyle że na krześle elektrycznym.
Charlie
Starkweather często określany jest mianem „seryjnego mordercy”.
Nie jest to prawda. Nie miał modus operandi. Nie planował, nie
zbierał trofeów. Zabijał przypadkiem i było w tym tyle namysłu,
co u wściekłego psa. Co jeszcze? Ważny szczegół. Starkweather
był wielkim fanem Jamesa Deana. Ubierał się jak legendarny
gwiazdor, poruszał się jak on, nawet próbował mówić tak samo.
W
jednym muszę zgodzić się z autorem wzmiankowanego już artykułu.
Boimy się zbrodni i próbujemy ja zrozumieć, żeby nie powtórzyła
się w przyszłości. Jak wiemy, nieskutecznie.
Nie
mamy podstaw, by wiązać Jamesa Deana z morderstwami Starkweathera,
choć psychologowie wciąż szukają sposobu, by połączyć to, jak
czego słuchamy/czytamy/oglądamy z tym, jak postępujemy. Równie
dobrze moglibyśmy sądzić, że sąsiad skoczył z dachu, bo
zobaczył sikorkę i chciał jak ona polecieć.
Niektórych
rzeczy nie jesteśmy w stanie wyjaśnić, nie szukajmy więc
wyjaśnienia na siłę. Przyznam, że podczas czytania artykułu o
szkodliwości oglądania Iron Mana, przeszedł mnie dreszcz. Nie
dlatego, że wystraszyłem się o życie siostrzeńców. Przeraził
mnie fakt, że siedmioletni chłopiec z Michigan miał skądś
żyletki. Podobnie czuję się nieswojo na myśl o dziwnym panu,
któremu przeszkadzają ludzie w mediach.
Ciekawe,
kiedy zaczną mu przeszkadzać ludzie za ścianą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz